Choroba także jest łaską

 

   Ostatecznie było to doświadczenie, które bardzo wpłynęło na moją osobowość, wpłynęło na moją religijność i duchowość.  

   To doświadczenie wpłynęło również na mój sposób patrzenia na życie. Choroba jest zawsze takim momentem, w którym człowiek uświadamia sobie bardzo, że nie do końca jest w stanie zapewnić sobie samemu losu. Uświadamia sobie to, iż w gruncie rzeczy ktoś inny jest panem jego życia, że nie jest w stanie, nawet przy największych swoich wysiłkach, zapewnić sobie zdrowia.

   Życzymy sobie zdrowia składając życzenia za każdym razem przy okazji imienin, urodzin itd., ale nawet jeśli byśmy się bardzo starali, to nie jesteśmy w stanie uniknąć różnych okoliczności, które w jakiś sposób to nasze zdrowie postawią pod znakiem zapytania.

   Oczywiście zawsze jest to naturalne, że my o swoje zdrowie się troszczymy, staramy się o to, żeby unikać choroby, że chcemy się leczyć i także moja reakcja w sytuacji, która zaistniała, to była oczywiście chęć leczenia się, bardzo spokojna chęć, podjęcia tych wszystkich działań, które są konieczne, żeby z tej trudnej sytuacji wyjść zwycięsko.

   Dlatego czułem w swoim sercu pokój, związany z tym, że przecież jestem w rękach Bożej opatrzności, a równocześnie spokojnie podejmowałem te działania, które były w tym momencie konieczne, żeby powrócić do zdrowia, a więc podjąć cały trud leczenia się.

   Wróćmy jednak do początku. Otóż, gdy znalazłem się w Krakowie, po zakończeniu pracy w Radiu Maryja od pewnego czasu niepokoiły mnie pewne symptomy, o których opowiedziałem lekarzowi specjaliście, wszystkie je ujawniając, choć wydawały mi się niezwiązane ze sobą. Mądra Pani Doktor potrafiła to wszystko powiązać ze sobą i skierowała mnie na badanie rezonansem magnetycznym. Badanie to potwierdziło jej przewidywania. Okazało się, że w swojej czaszce wyhodowałem małego intruza, jakim był guz kąta mostkowo-móżdżkowego. Inaczej mówiąc był to nerwiak osłonowy. Może te informacje niekoniecznie są dla wszystkich interesujące, bo przecież, jak myślę, że na co dzień dość mamy opowieści o chorobach. Ja mówię o tym tylko dla spokoju tych, którzy przez wielką sympatię interesowali się stanem mojego zdrowia i bardzo gorąco się modlili dla mnie o dar powrotu do zdrowia.

   Ten guz wymagał interwencji neurochirurgicznej. Operacja została przeprowadzona w klinice w Lublinie pod czujną, doświadczoną ręką Pana Profesora Tomasza Trojanowskiego, któremu jestem ogromnie wdzięczny, że moim przypadkiem zainteresował się osobiście. Guz został usunięty nie pozostawiając żadnych poważnych następstw,, bo okazał się niezłośliwy. Jego wtórnym skutkiem było natomiast czasowe porażenie nerwu twarzowego, które w pewien sposób przedłuża się, ale jest to podobno zupełnie naturalne. Jest to nerw, który wymaga bardzo długiego, żmudnego czasu rehabilitacji, żeby powrócił do swojej normalnej funkcji.

   To doświadczenie okazało się bardzo pozytywne dla mnie, dlatego że z jednej strony jest to przecież jakaś forma krzyża, który musimy nosić „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za mna, nie jest mnie godzien” – mówił Jezus. Ja często podczas rekolekcji w różnych kazaniach, zwłaszcza skierowanych do ludzi chorych, cierpiących, mówiłem o krzyżu i miałem wrażenie, że jestem trochę gołosłowny, że jestem teoretykiem, który mówi ludziom jak powinno być, ludziom, którzy mogą za każdym razem powiedzieć: „Księdzu to się dobrze mówi, bo jest zdrowy”. Tymczasem doświadczywszy takiej małej, drobnej, formy krzyża i cierpienia, i utraty zdrowia, która pojawiła się w moim życiu, moje słowa dotyczące obecności cierpienia, czy krzyża, poparte są także osobistym doświadczeniem, które staram się przekazywać słuchaczom, którzy, jak widzę, są o wiele bardziej zainteresowani widząc na mojej twarzy pewne oznaki doświadczenia krzyża, oznaki, poprzez które stałem się im bliższy.

Dodaj komentarz